wtorek, 2 października 2012

"Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" Marek Tomalik

Wraz z końcem lata trafiła do mnie niespodziewana "Włóczykijka". Tym razem okazała się być biletem w odległą podróż do samej Australii - na Ziemi dalej się już nie da.
Autor jest  niestrudzonym podróżnikiem, szukającym coraz to nowych wrażeń, a sama książka niezgłębionym i zaskakującym źródłem wiedzy o kraju, jego historii, mieszkających w nim ludziach i ich życiu. Bez tej książki nigdy nie dowiedziałabym się że bumerang wcale nie został wynaleziony w Australii. Czym żywić się w odludnym buszu, gdzie szukać wody na pustyni, jak znaleźć największy na świecie opal, czy jak zdjąć z felgi zapieczoną oponę - to tylko niektóre z przepisów, które poznałam czytając "Australię". Ten najbardziej odległy nam kontynent dzięki opowieściom autora okazał się być zaczarowanym miejscem o przebogatej historii i kulturze, poprzecinanym tajemniczymi "ścieżkami snu", na które naprawdę warto czasami wkroczyć.

Od kilku książek obserwuję u siebie małą niechęć do powieści, dlatego teraz wybieram się w kolejną podróż - tym razem legendarną drogą 66, tam na pewno też wiele mnie zaskoczy.


poniedziałek, 30 lipca 2012

Letnie czytanie

Coraz mniej znajduję czasu na blogi - czytanie stawiam na pierwszym miejscu - dlatego tak mało tu wpisów. Energi starcza tylko na prowadzenie listy przeczytanych książek i odświeżenia na Lubimyczytac.pl. A chciałoby się więcej.
Z przeczytanych ostatnio książek największe wrażenie zrobiły na mnie "Lalki w ogniu" Pauliny Wilk. Codzienny rytm dni miło było urozmaicić kolorową i pachnącą wycieczką do Indii. Idąc tą drogą wybieram się teraz z Dorotą Warakomską "Drogą 66".
Upały i praca pozwalają mi przeważnie na lekkie powieści ("Sto dni po ślubie" czy "Dziecioodporna") i komedie romantyczne ("Pożyczony narzeczony", "Trzy metry nad niebem"). A dla ochłody - mroźna Rosja i "Anna Karenina", której drugi tom mam już pod poduszką.

W romantyczny nastrój miał mnie wprowadzać też Wiśniewski, którego zbiór opowiadań pt. "Łóżko" trafił do mnie za sprawą 'Włóczykijki'. Okazało się jednak, że jego pisanie nie jest już w stanie wzbudzić we mnie takich emocji, jakie wzbudziła "Samotność w sieci". Nie moja bajka, nie moja wrażliwość. Mam wrażenie, że wykorzystuje on tanie chwyty, żeby skusić do siebie czytelniczki, zagrać na ich uczuciach. A pozostawia po sobie niewiele. Szkoda

Z braku czasu stosik na półce zamiast maleć ciągle rośnie - jednak szybciej się kupuje niż czyta. Może na następną lekturę uda mi się wybrać książkę, która poprawi mi nastrój po powrocie z tygodniowego urlopu w górach?


poniedziałek, 6 lutego 2012

Pierwsze książkowe wspomnienie

   Naszło mnie dzisiaj na czułe wspomnienia. Od baśni przez "Anię z Zielonego Wzgórza" do "Dzieci z Bullerbyn" i... mojej pierwszej wizyty w bibliotece. Pewnie były wcześniej książki w moim życiu, ale to moje najwcześniejsze 'świadome' czytelnicze wspomnienie.
   Miałam wtedy 5, może 6 lat i pewnie wracałam z przedszkola albo z zerówki. A mama zabrała mnie do gminnej biblioteki, która była po drodze ze szkoły do domu. Pamiętam to uczucie dumy, że umiem już (trochę) czytać i jestem zapisana do prawdziwej biblioteki. Pierwsze książki, jakie wybrała wtedy dla mnie mama, to właśnie "Dzieci z Bullerbyn" w małej, żółciutkiej wersji i ogromny zbiór "365 bajek". Później chodziłam tam wiele razy, spędzając wśród tych półek mnóstwo czasu. Moja nazwisko widniało na liście najgorliwszych czytelników, odbierałam nagrody, oglądałam filmy, a najczęściej myszkowałam wśród stosów książek i zastanawiałam się, ile tym razem uda mi się unieść. Wystrój tego miejsca to chyba nawet mój pierwowzór nieba, jako miejsca pełnego książek. Jako dziecku wydawało mi się, że tylu książek nigdy nie będę w stanie przeczytać.
   Dziś tamto miejsce już nie istnieje, przeniesione do o wiele mniejszych pomieszczeń straciło już swój urok, ale kiedy słyszę słowo "biblioteka", nadal widzę właśnie tamte półki i czuję tamten zapach.

Mroźnie

Ostatnie mroźne wieczory i weekendy staram się spędzać książkowo. Różnie to wychodzi, ale coś tam udało mi się przeczytać:

"Koniec gry" to całkiem ciekawa pozycja literatury młodzieżowej. Dojrzewanie płciowe, to temat o którym mówi się rzadko, a jak już się mówi, to nie do końca wiadomo jak. Autorka tej książki znalazła swój sposób. Książka upraszcza niektóre problemy, radykalizuje poglądy, ale nie przekracza żadnej granicy i nie znalazłam tu żadnego zakłamania, czy przemyślenia. Jak powstaje nasza seksualność, skąd wiemy, co nas pociąga? Niełatwo odpowiedzieć na te pytania, nie łatwo też je zadać. Książka godna polecenia
A teraz jeszcze moje najnowsze odkrycie - Lem. Mgliście wspominam spotkanie z nim w podstawówce, kiedy na siłę przeczytałam jedną z "Bajek robotów". 'Elektrycerze' - tylko to słowo kołatało mi w głowie. Teraz przekonałam się, że świat "Bajek robotów" ma o wiele więcej do zaoferowania. Najważniejsze dla mnie jest genialne granie słowami, wykręcanie, przestawianie i mieszanie - majstersztyk. Połączenie dwóch tak odległych dziedzin, jakimi są astronomia i baśń. Chyba tylko jemu mogło się to udać. Chylę czoła!
"Połączyli się więc sprzężeniem małżeńskim, które jest trwałe i zwrotne, jednym na radość, innym na biedę i skon; i panowali długo i szczęśliwie, doprogramowawszy się niezliczonego potomstwa."

niedziela, 22 stycznia 2012

"Mroczny kontynent Afryka" W.Olszewski

   Afryka fascynowała mnie chyba od zawsze - to "zawsze" zaczęło się od przeczytania "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza. Później odwiedziłam ją razem z "Faraonem" Prusa, z reportażami Kapuścińskiego, z Tochmanem, a teraz z Olszewskim. Po drodze była jeszcze "Biała masajka", "Miłość lwicy" i piękny film "Wierny ogrodnik". Jaka jest Afryka - biedna, czarna, fascynująca kulturowo, zmienna, niebezpieczna... Każdy widzi w niej to, co chce widzieć. Olszewski pokazuje ją niezwykle realistycznie,  a przy tym również krytycznie. Jego opis afrykańskich realiów wydaje się być bardzo bliski rzeczywistości. Piszę "wydaje się", bo nie jestem w stanie tego do końca zweryfikować. Ale jedno jest pewne - autor nie boi się tu mówić, o problemach trudnych, które często zamiatane są pod dywan, albo zgrabnie omijane.
   "Mroczny kontynent" to dziwne połączenie przewodnika turystycznego, pełnego praktycznych porad o tym, gdzie jeść, nocować, jak załatwiać formalności z powieścią historyczną, w wyczerpujący, często zabawny, sposób opisującą historię poszczególnych krajów z uwzględnieniem niechlubnej historii wyzysku Afryki przez Europejczyków. Autorowi zdarza się w prawdzie w dziwny sposób zmieniać temat, skacząc z jednego na drugi, co trochę mi przy czytaniu przeszkadzało. Mimo to dla mnie "Mroczny kontynent" to przebogata skarbnica wiedzy o Afryce, którą serdecznie polecam.


niedziela, 8 stycznia 2012

"Jane Eyre" Charlotte Bronte

   Co było najpierw: książka czy film? Dla mnie odpowiedź na to pytanie jest jedna: książka. Kiedy usłyszałam o ekranizacji tej powieści, jako fanka filmów kostiumowych i powieści Jane Austen, nie mogłam odmówić sobie przyjemności przeczytania jej. Trochę mi to zajęło, ponieważ w międzyczasie mnóstwo się działo, ale dzięki temu powolnemu czytaniu "Jane Eyre" uprzyjemniła mi wiele wieczorów. Razem z nią spacerowałam po pięknych ogrodach Thornfield Hall, włóczyłam się po opustoszałych wrzosowiskach i przeżywałam jej wzloty i upadki. Lubię zwiedzać te stare angielskie zamki, dwory i domostwa, słuchać jak w kominkach wesoło pali się ogień i bujać się na bujanych fotelach. Trudno powiedzieć co właściwie podoba mi się w takich powieściach, urzeka mnie ich klimat, i to, że zawsze kończą się dobrze.
  Chyba wrócę też do "Wichrowych wzgórz" Emily Bronte i wreszcie przeczytam je ze zrozumieniem, co nigdy mi się dotąd nie udało.
  Bardzo ciekawa jestem też najnowszej ekranizacji "Jane Eyre" i na pewno podzielę się tu wrażeniami po obejrzeniu jej.

Noworocznie


Bardzo dawno mnie tu nie było. Chyba za dużo nałożyłam na siebie obowiązków, ponieważ poza nimi mało czasu udaje mi się wykraść na książki. A jeśli już go znajduję to raczej na czytanie niż na pisanie tutaj.Chętniej sięgam też po tzw. lżejsze tytuły, przy których odpoczywam. A szkoda...
"Traktat o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego zajął mi sporo czasu i kosztował wiele wysiłku.Ale było warto. Myśliwski po raz kolejny mnie nie zwiódł. Przysporzył przy tym wielu tematów do rozmyślań.Narrator opowiadając o swoim bogatym w wydarzenia życiu porusza wiele kwestii leżących u podstaw naszego istnienia. Snując swoją opowieść, pokazuje jak bystre jest jego oko i jak wiele można zaobserwować po prostu przystając na chwilę i rozglądając się dookoła.
"Póki rekin śpi" to kolejna powieść o różnorodności ludzkich charakterów. Czytało się ją szybko i lekko, ale szczerze mówiąc niewiele mi z niej pozostało. Swoją drogą, próbowaliście pisać kiedyś o wrażeniach z książki, którą przeczytaliście przed kilkoma tygodniami? Dla mnie taka próba czasu okazała się najlepszym sprawdzianem. Wrażanie jakie wywarł na mnie "Traktat..." okazało się być o wiele bardziej trwałe. "Póki rekin..." oceniałam na świeżo dosyć pozytywnie, jednak teraz nie jestem nawet w stanie powiedzieć, dlaczego. Ciekawe jak wyglądałyby opinie o książkach przeczytanych dawno temu, czym różniły by się od tych napisanych na bieżąco?
Oby w Nowym Roku zdarzyło mi się więcej książek, które pamiętać będę długo, i które pozytywnie na mnie wpłyną. Życzę tego nie tylko sobie, ale również Wam.