Po serii książek Martina potrzebna mi była zdecydowana odmiana, coś bardziej 'ludzkiego', bliższego mi. Wybór padł na książkę, całkowicie inną od wszystkiego, z czym ostatnio miałam do czyniania. "Madame" wydała mi się pasować do długich, jesiennych wieczorów. I nie myliłam się - i chociaż w większości przeczytałam ją podczas codziennej podróży do pracy, zamiast jak to sobie planowalam w domowym zaciszu, przy kubku gorącej herbaty, to była strzałem w dziesiątkę.
Dawno nie przeczytałam tak dobrej powieści. Dzięki niej wróciłam do dawno już minionych czasów, spędzonych z książkami Siesickiej i Musierowicz, a na moich policzkach pojawiły się 'nastoletne' wypieki. Zupełnie jakbym znowu w tajemnicy przed rodzicami czytała nocami przy nikłym świetle latarki.
Niespotykany już dziś bogaty, niemalże kwiecisty język i zwyczajna-niezwyczajna historia opowiedziana przez głównego bohatera zawładnęły mną bez reszty. Nadal, razem z bohaterem, pozostaję pod urokiem tajemniczej Madame - o której do końca nie dane było czytelnikowi dowiedzieć się zbyt wiele.
Porywająca historia uczniowskiej miłości, nieprzenikniona postać Madame, wyszukane zabiegi mające na celu zbliżenie się do niej, a w tle Polska, ukazana w okresie, o którym wielu wolałoby zapomnieć - nie da się jej opowiedzieć - trzeba ją po prostu przeczytać, aby poczuć jej niepowtarzalną atmosferę.
Zaciekawił mnie opis, chętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuń